Niedzielny poranek, jest dość rześko. Emocje po wczorajszej VIII Chyżej Dziesiątce jeszcze nie opadły, a tu trzeba już stawać do walki na kolejnych zawodach.
Tym razem poprzeczka poszybowała bardzo wysoko. Stawką jest ukończenie maratonu we Wrocławiu. Zadanie nie łatwe, tymbardziej że dzień wcześniej biegłem 10 km poniżej 40 minut i zazwyczaj po takim wysiłku potrzebuję minimum 3 dni, aby się zregenerować. W kwietniu biegałem maraton w Dębnie dzień po zawodach na 5 km (nowa życiówka 19:13) i już wtedy odkryłem, że maraton powinno się biegać na wypoczętych nogach. Tym razem jednak zmęczenie było znacznie większe i obawiałem się, czy w ogóle uda się ten bieg ukończyć. Już od pierwszych minut czułem, że bardzo cieżko jest mi utrzymać tempo 5:00 na km, a to przecież o ponad minutę wolniej, niż biegłem dzień wcześniej.