Zielonka Challenge 2020

Jak do tego doszło, że wystartowaliśmy? Pełny spontan.

Jakoś początek sierpnia Kamil na grupie wrzucił posta, że jest taki bieg, a że wszystko prawie poodwoływane, w tym najważniejsze nasze starty, decyzja nie była trudna – hip hip hura jedziemy. W rolach głównych na dystansie 45 km: Tomasze x2, Kamil, Piotr WB1. W rolach głównych na dystansie 24 km: Magda, Emilia, Ewa, Janusz, Maciej, Łukasz, Hubert i zabezpieczający wszystko i wszystkich na tym dystansie Jarek. W rolach głównych w Nordic Walking: Jeremiasz. O samym biegu można przeczytać na stronach organizatora. Krótko, sam profil trasy podobny do dwóch etapów naszego miejscowego, kultowego, świetnie organizowanego, Ultra Gwinta (odwołanego w tym roku z powodu pandemii - smutek). Krajobrazowo, pięknie, technicznie wymagająco na singlach, kilka bardzo solidnych podbiegów jak Dziewicza Góra, oraz sekwencji podbieg, zbieg z powtórką kilka razy, reszta trasy jak to w lasach, trochę piachu, płasko, po szyszkach, przeplatana łagodnymi wzniesieniami. Na dystansie 45km różnica wzniesień ok. 300 metrów według wskazań garmina po biegu, według tracka organizatora ok. 500 metrów. W przeddzień biegu umówiliśmy się w czwórkę z uwagi na nieznajomość trasy na strategię ostrożną lecz nie defensywną, ot pobiec na złamanie 4 godzin co potencjalnie dawało bardzo dobre miejsca. Czuliśmy, że możemy to zrobić ponieważ treningi choć nie ukierunkowane (bo do czego tu trenować jak nic się prawie nie odbywa) to jednak większości z Nas wychodziły dobrze. Pozostali chcieli zanotować również dobry start, często pierwszy w tym roku. Przechodzimy do relacji okiem uczestnika dystansu 45km. Wyjazd 05 rano. Na miejscu ok. 06.40, odbiór pakietów i czekanie w aucie do startu bo na dworze 3 stopnie i ziąb niemiłosierny od pobliskich stawów/jeziorek. Przed startem 08 (wszyscy na trasę ruszaliśmy razem - fajnie) mini rozgrzewka i pamiątkowe foty, odprawa orga i bum lecimy. Motyw przewodni naszego biegu? „Za szybko” –ha ha, ile to razy powtarzaliśmy sobie! Mieliśmy lecieć na złamanie 4h a od początku wchodziło tempo na 3.50. Tak to jest jak się biegnie w silnej grupie 4 osób naszego TEAMU, mówisz wolniej i jest wolniej ale przez 10 sekund. Pierwsze 5 km lekko i przyjemnie w ok. 4.54 takie WB 1 przy zimnej ale sprzyjającej pogodzie, prowadził Piotrek alias WB1. Jako odpowiedzialny w grupie za ustalanie tempa tonowałem jego zapędy, Kamil z Tomaszem pilnowali tracka. Trasa na tym etapie dobrze oznaczona. Następnie kilka wzniesień i na 6 kmie podbieg na Dziewiczą Górę, którego się obawialiśmy. Zwolniliśmy solidnie aby nie wyjść poza 2 zakres, końcówka strategicznie w marszu i już, km wszedł w 5.30. Na fajnym zbiegu nadrobiliśmy nieco i 7km zamknęliśmy w 4.38. Pracowaliśmy wspólnie jak dobrze naoliwiona maszyna, sporo rozmawiając. Na 8,9 kmie po wbiegnięciu na krótkiego singla nastąpiło pierwsze zacięcie. Po zakończeniu krótkiego solidnego podbiegu poszliśmy jak kuny w zbieg, a trzeba było na szczycie skręcić w prawo. Na szczęście jakiś biegacz za nami, jak byliśmy na dole zdążył nam krzyknąć, musieliśmy wrócić na właściwy tor. Strata na tym etapie biegu nie była bolesna ale wzmogła bicie serca bo ok. 45 sekund poszło w las. To jest jednak ultra i takie straty trzeba wkalkulować zawsze, to nie jest asfalt w mieście w szpalerze kibiców. 10 km kończący drugą piątkę to solidne grillowanie nóg gdzie w sekwencji podbiegaliśmy/częściowo marsz, kilka razy ostre górki i zbiegaliśmy też ostro – taki nowotomyski SOLID. 10 km najwolniejszy na całym dystansie według mojego garmina w 5.41. Druga piątka zamknięta średnio w 5.09. 11 km na uspokojenie mięśni, płaski dość twardy.

Na 3 piątce często dyktuje tempo bo chłopaki zaczynają biec za mocno więc i ja i Koniu odzywamy się „Za szybko” ha ha. Piotrowi buzia się nie zamyka, my na 14 kmie wcinamy już drugie żele (jedliśmy co ok. 7/8 km). Całość trzeciej piątki mimo hamowania zamykamy średnio w 4.49 biegnąc bardzo równo, w dobrym rytmie. Trzecia piątka była chyba odczuciowo najłatwiejszym odcinkiem. Na ok. 16,17 kmie mijamy drugi punkt odżywczy, gdzie w biegu chwytamy po kawałku pomarańczy. Dwa kmy przed już gaworzyliśmy jak to dziabniemy sobie arbuza a tu zonk – nie było. Pomarańcze też było jednak dobre i na moment zmieniło smak w ustach. Tu trzeba zaznaczyć, że od początku staramy się być samowystarczalni i dźwigamy na plecach to co wymaga organizator w regulaminie oraz zapas wody i żeli na cały bieg. Na 17 kmie wbiegamy na singla wzdłuż jeziora, jest wymagający, trzeba się schylać, przeskakiwać, starać się nie skręcić nogi na korzeniach, uchylać przed gałęziami bo miejscami biegniemy w gęstych krzakach. Kamil, mówił że nie musiał się schylać – prawie haha. Trasa się wije trochę wznosi i opada, jak to na brzegach zbiorników wodnych. Na tym etapie robi się już ciepło, i pocimy się istotnie. Tomasz daje przez ok. dwa kmy bardzo solidną, mocną zmianę i muszę go hamować – tempo 4.48 w tym terenie porównałbym do poniżej 4.30 na asfalcie w naszym odczuciu. 4 piątka na singlu wchodzi bardzo mocno w 4.50. Poczuliśmy to! Po minięciu dystansu półmaratonu widzimy i czujemy, że biegniemy bardzo dobrze, wiadomo że „Za szybko” haha ale też zdajemy sobie sprawę, że jest realna szansa na naprawdę dobre wyniki i miejsca. Nikt nas nie mijał po starcie z naszego dystansu (rozpoznaliśmy to po czerwonych numerach, 24 km mieli białe) a my jak to się mówi w żargonie kolarskim zaczęliśmy grilować tych co poszli jeszcze mocniej od samego startu. Piąta piątka nużąca ale mocna, teren zróżnicowany, ostatni km to również już na drugim singlu brzegiem jeziora. Tutaj mijamy pierwszego rywala odhaczamy go ale ponosimy też straty w grupie. Ugrilowaliśmy Piotrka, 25 km w trudnym terenie wchodzi w 4.40 a całą piątkę zamykamy średnio w 4.47. UFF gorąco się już zrobiło. Tu na singlu popełniamy drugi błąd nie widzimy oznaczeń w krzakach i zatrzymujemy się na chwilę zdezorientowani, nie ma jednak jak biec gdzie indziej więc kontynuujemy (na singlu kierunki zmieniają się tak szybko, że track przez chwilę wariował w garminie trzeba było ufać intuicji. Dochodzi do Nas jeszcze Piotrek z miniętym biegaczem lecz jak ruszamy, nie są w stanie trzymać nogi. 6 piątkę do 29kma można nazwać wariacką, mimo, że tempo średnie wchodzi w 5.03 całości to odczucie jest jak po 4.20. Ciężki teren singla o 25/30% bardziej wymagający niż poprzedni, Tomasz omało nie wpada do wody, wygina nam kostki na korzeniach i zakrętach, mocno prowadzi większość całości. Mijamy kilku biegaczy w zasadzie jak tyczki (widać kryzysy) biegnąc po 5.0. Już wiem, że Tomasz będzie mocny do końca. Na ok. 30kmie mijamy ten sam punkt odżywczy, nie zatrzymując się. Po 31 kmie wbijamy na ostatniego singla przy drugim mniejszym jeziorku, mniej wymagającym niż poprzednie (trudności to korzenie ale za to brak krzaczorów i nie trzeba się schylać). Tomasz zaczyna prowadzić ciągle, ja zaczynam marudzić już na poważnie, że za szybko i 4.50. zaczyna mnie zabijać. Nie ma co ukrywać przez dwa kmy walczę z kryzysem aby nie odpaść, trzymam nogę na zasadzie woli. Do marudzenia dołącza do mnie Kamil nieśmiało i tak sobie biegniemy już mało gaworząc ze 3 metry za nadającym tempo Tomaszem. Powoli przechodzimy w tryb zombi uwielbiany przez długodystansowców, zaczyna się walka w głowie. Mi pomaga nieco, żel i trasa, która staje się po prostu łatwa w sensie są to polne drogi, pofałdowane w lesie ale można znaleźć dobry rytm i skupienie. 7 piątkę zamykamy średnio w 4.51 mijając jeszcze kolejnego biegacza. Początek ósmej piątki to ostatni punkt odżywczy, nie zatrzymujemy się, Tomasz biegnie już jakieś 6,7 metrów przede mną i Kamilem, wyraźnie nas zaczyna odhaczać z pociągu. Kleić nie ma siły ani Kamil ani ja. Kamil odpada mówiąc, że cel i tak realizuje. 36 km mi wchodzi w 4.30 a Tomasz i tak mnie zrywa już wyraźnie. Jak to bywa następuje lekka demotywacja u mnie a Tomasz wykorzystuje dzień Konia i leci w zasadzie już bardzo mocno do końca. Ósmą piątkę zamykam najmocniej z całego biegu w 4.45. Tomasz robi ją jednak w 4.37.W lesie gubię kontakt wzrokowy.

Ostania piątka w każdego wykonaniu to już walka z samym sobą i bieg na dotarcie, napędza nas myśl o dobrym miejscu i czasie, do końca w zasadzie jednak nie wiemy jak skończymy bo mijaliśmy kilkanaście osób, lecz nie widzieliśmy ilu ostatecznie Nas wyprzedziło na samym starcie. Tomasz zamyka ostatnią piątkę w 4.55 ja w 5.08 gdzie po 43 kmie jak się obejrzałem na prostej i nie widziałem nikogo dwa razy zrobiłem sobie galloweya po 50 metrów ( ale maraton przebiegnięty uczciwie haha). MVP TEAMU zostaje Tomasz alias KOŃ, kończący w owacjach bieg na drugim miejscu OPEN – na fotach widać jaki szczęśliwy. Ja zajmuję trzecie OPEN również witany przez koleżeństwo i innych na mecie – mega uczucie. Za mną przybiega Kamil (laureat - pierwszy w kat M1), który na ostatnim kmie w swoim sprinterskim stylu jeszcze raz odhaczył biegacza, którego mijaliśmy na drugim singlu, a który nieco odżył jak widać później – bo to ultra hah i kryzysy są wkalkulowane w start. Piotras również bardzo wysoko w dobrym czasie ( niewiele zabrakło do celu) kończy 8 OPEN. Na dystansie 24km świetne miejsca zajęły dziewczyny Ewa i Magda, w swoich kategoriach wiekowych zostały laureatkami. Faceci zanotowali swoje wartościowe starty/sprawdziany formy w tym roku na przedłużonym dystansie hm w trudnym terenie. Jeremiasz sprawdził się w długim NW i był blisko pudła. Wnioski: Trasa na duży plus, urozmaicona nie ma nudy przez cały bieg. Strefa mety przy dobrej pogodzie jak wczoraj,również duży plus. Czy wrócimy? Tak, ale pod warunkiem lepszego przygotowania i chęcią dużej poprawy. Czy można lepiej coś na biegu zrobić ze strony organizatora? Są istotne niuanse, ale zostawiamy je dla Siebie bo z całości swoich startów w tej imprezie jesteśmy bardzo zadowoleni, a fakt, że jesteśmy amatorami tego sportu powoduje, że robimy to dla Siebie i endorfin, które mamy nawet dzień po starcie!!!! Z biegowym pozdrowieniem TEAM BEROTU

Poniżej linki do wyników: